Gdy piękno bywa zabójcze

Gdy piękno bywa zabójcze
(…) W skład większej części sławionych tych kosmetyków wchodzą tak szkodliwe pierwiastki jak arszenik, ołów, kwas sinowodowy, sublimat, kwas solny, cyankalyum, niszczące nie tylko skórę, ale i wywołujące przy dłuższem użyciu ogólne słabości organizmu. Wiele pudrów zawiera w znacznej ilości ołów – nie mówiąc już nic o farbach używanych do włosów, w których pierwiastki trujące jak merkuryusz, nitras argentum, tynktura kantarydowa i t. p. stanowią główną podstawę(..)
Pisała autorka „Higieny Piękności” w 1903 roku. Szczerze mówiąc, to o połowie z tych substancji nawet nie słyszałam (może zginęły w mrokach historii, może zmieniły się nazwy), ale sublimat na przykład jest trucizną. Tak samo jak arszenik, ale to chyba oczywiste.
A jak jeszcze truły się XIX wieczne damy?

Kobieto, puchu marny!

XIX-wieczny ideał urody wymagał, by kobieta raz na jakiś czas zemdlała, albo chorowała na migrenę, podkreślając tym swoją delikatność. Można było udawać, można było po prostu się przypudrować. Nic dziwnego, że nasze prababki zyskały w oczach poety miano „wietrznych istot”, skoro całe życie dobrowolnie się podtruwały.
Arszenik w XIX wieku zrobił niewiarygodną karierę, prawie jak bezglutenowa żywność dzisiaj. Do pielęgnacji cery używano wód arszenikalnych lub łykano arszenikowe pigułki i co najdziwniejsze, uważano, że to działa, mimo że może powodować zatrucia!
W istocie kto ma chęć niech szuka sposobów podobania, nieszkodzących zdrowiu i czystości, a tym sposobem, podobać się można małżonkom; co powinno być całym celem i dążnością każdej młodej kobiety.
– Przewodnik dla dam czyli rady dla płci pięknej, Warszawa 1842.
Pomijając szowinistyczny wydźwięk ostatnich słów, autor poradnika, wspomina o tym, że do pielęgnacji nie powinno się używać środków szkodzących zdrowiu. Co dziwne, sam dalej pisze:
Bierze się dwie uncje wapna niegaszonego, miesza się poł uncją realgaru czyli siarczyku arszenikowego i nakłada na zwilżone wodą włosy
To przepis na „krem paryski”, który miał za zadanie „niszczyć włosy”, czyli spełniał rolę współczesnego kremu do depilacji, tylko że był nieco bardziej zabójczy. Z jednej strony truj się arszenikiem, z drugiej wapnem niegaszonym (dziś stosowane do tępienie insektów), które zmieszane z wodą tworzy wapno gaszone – żrącą substancję. Autor poradnika łaskawie wspomina, że „kem paryski” może podrażniać skórę i należy używać go ostrożnie.
Zdjęcie udostępnione przez portal gdzie króluje moda alternatywna Skorzaneo.pl
Autor „Rad dla dam” narzeka wprawdzie na mnogość szkodliwych substancji zawartych w kosmetykach, na przykład na blansz ołowiany (czyli puder z węglanu ołowiu (II)), ale sam radzi rudowłosym dla podkreślenia koloru fryzury czesać się ołowianym grzebieniem. (Może po prostu nie lubił rudych kobiet?)
Ołów był wykorzystywany do produkcji barwników (również spożywczych) i pudrów. Udowodniono, że wchłania się przez skórę, jest toksyczny, a zatrucie nim powoduje chorobę zwaną ołowicą, która może doprowadzić do śmierci.
Zdawano sobie sprawę z jego szkodliwego działania, a mimo to był obecny w wielu produktach przez cały XIX wiek. Cóż, ówczesne prawo nie wymagało umieszczania składu na opakowaniu, a nawet gdyby taki skład był, to ile osób (umiałoby) chciałoby go przeczytać? Przecież nawet dziś nie każdy to robi.
W innym poradniku, tym razem z 1914 do usuwania brodawek polecano kwas solny lub azotowy, na szczęście zalecano przy tym zachować szczególną ostrożność, a w przepisie na krem do golenia znalazłam ług potasowy – silnie żrącą substancję, której kontakt ze skórą powoduje oparzenia.
Przy okazji tworzenia serii „z dawnych reklam”, znajdowałam w prasie mnóstwo ofert perukarzy produkujących „włosy dla dam”. Popyt na pewno był, bo wiele pań po prostu łysiało od stosowania szkodliwych substancji.
Tak drogie preparaty jak angielski Rolnad Callidor, woda Duncana zawierają obok gorzkich i słodkich migdałów, sublimat rtęciowy, będący jedną z najgwałtowniejszych trucizn; mieszanina migdałów z rtęcią wytwarza cyanek rtęci, jeszcze straszniejszą od wymienionej truciznę.
– Higiena Piękności

Zieleń Scheelego

Wodoroarsen miedzi (II), uzyskany pod koniec XVIII wieku przez Carla Scheelego, był kolejną substancją z arszenikiem w składzie, wykorzystywaną jako zielony barwnik. Farbowano nim ubrania, tapety, żywność, szkło słowem wszystko. To właśnie ta substancja miała pozbawić życia samego Napoleona.
Ponieważ zieleń Scheelego była nietrwała (szybko bladła), szukano innych rozwiązań – tak powstała zieleń paryska, również na bazie arszeniku. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że pofarbowana tak tkanina w kontakcie ze skórą była zabójcza.
Jeśli zastawiacie się teraz, czy ludzie w XIX wieku zgłupieli, to muszę was zasmucić – nie, oni wiedzieli o tym, że arszenik nie jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ale za to portfela owszem i to wystarczyło, żeby nie zniknął ze sklepowych półek aż do XX wieku.

W listopadzie 1871 roku miał miejsce wypadek. Zginęły Emily i Mary Wilde, siostry pisarza Oscara Wilde’a. Jedna z nich tańczyła ostatniego walca po zakończonym balu, gdy jej suknia zapłonęła ogniem od płomieni otwartego kominka. Druga rzuciła się jej na ratunek, co spowodowało, że i jej spódnica złapała ogień. Gospodarz domu próbował je ratować – nadaremnie. Obie siostry zmarły w wyniku poparzeń.

– Ofiary mody sprzed lat
Zacytowałam samą siebie, ale nie bez powodu. W 1845 roku Christian Schönbein odkrył nitrocelulozę, która znalazła zastosowanie w produkcji sztucznego jedwabiu. Nitroceluloza jest niezwykle łatwopalna. Kobieta nosząca krynolinę, która nie jest w stanie zapanować nad własna suknią, może przez przypadek rąbkiem spódnicy strącić świeczkę. I jeśli miała pecha mieć na sobie sztuczny jedwab – mogła skończyć jako żywa pochodnia. Taki los spotkał arcyksiężną Matyldę Habsburg, która w 1867 roku ukryła zapalonego papierosa w fałdach spódnicy. Zmarła w wieku 18 lat.
Cieszycie się, że w XXI wieku nie musicie uważać na każdym kroku? Nie martwcie się, dzisiejsi producenci też na pewno czymś nas trują. Dowiemy się później.

5 Comments

Dodaj komentarz