Moda mojego dzieciństwa

Moda mojego dzieciństwa
Lata 90. Ostatnio internauci wspominają je z ogromnym sentymentem. Dekada pełna kiczu, złego gustu, a mimo to – co to były za czasy! Chodziło się z rodzicami do wypożyczalni kaset video, piło oranżadę ze zwrotnych butelek. Całe dnie spędzone na ulepszaniu techniki trzepakowych fikołków, tudzież wspinaczce po drzewach. Granie w gumę, opowiadanie miejskich legend z wypiekami na twarzy. Beztroskie dzieciństwo pozbawione komputera. 
Kto pamięta przedszkolne wierszyki i odzywki typu:
– palec pod budę, bo za minutkę…
– budujemy mosty dla pana starosty
– śmierdzi ci z pyska jak z dupy tygryska (ach ta dziecięca fantazja)
– wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy sos wściekły pies (To akurat rymowanka pamiętająca czasy II Wojny Światowej, w oryginale było SS wściekły pies.)
– jesteś u pani!
Internet dopiero raczkował, telefony komórkowe były rzadkością, a mimo to ludzie potrafili się dogadać. Często pewnie skuteczniej niż obecnie.
Urodziłam się w 1983 roku, więc może wydawać się, że niewiele pamiętam z tych siedmiu lat spędzonych w XX wieku. A jednak moje wspomnienia z przedszkola są bardzo wyraźne.
Dokładnie pamiętam sylwestra 1990, gdy uczyłam się pisać tę datę, wielkimi koślawymi cyframi, czarnym długopisem. Widzę to jak dziś!
Opowiem Wam o modzie mojego dzieciństwa, ściślej: przedszkola – czyli lata dziewięćdziesiąte w pełnym rozkwicie.
Być może i wy poprzypominacie sobie co nieco i tak jak mnie – ogarnie Was nostalgia, w oku zakręci się łezka 😉
Jak określiłabym styl lat 90? Kicz, kolory, brokat, dżins, torby z eko skory. To tak w skrócie. A dokładniej?

Buty, buciki

Gdy byłam dzieckiem, prawdziwym must have były trepy, zwane też chodakami bądź drewniakami. Wszystkie dzieciaki o nich marzyły. Były paskudne, ale to chyba podobny trend do dzisiejszych brikenstoców. Pamiętam dzień, w którym z Babcią przemierzałam rynek w poszukiwaniu wymarzonej pary trepów dla siebie. I znalazłam je – w różowe misie.
W moim przedszkolu dziewczyny prześcigały się, która ma większy rozmiar stopy, by chociaż odrobinę zbliżyć się do wymarzonych butów z półki dla dorosłych.
Buty na obcasach były obiektem pożądania każdej dziewczynki. Wystarczyło, że jakaś para miała grubszą podeszwę, a ja już szalałam ze szczęścia. Niskie, kwadratowe obcasy, czy też malutkie koturny potrafiły wzbudzać zazdrość koleżanek przez wiele miesięcy.
Jeszcze przy okazji pierwszej komunii (no dobra, to już nie XX wiek, ale ledwo 2002 lub 2003 rok, nawet nie pamiętam) błagałam Mamę, by kupiła mi komunijne buty na wyższym obcasie (były takie!), ale Ona nie chciała się zgodzić.
Modne były klapki na płaskich obcasach z zamkniętymi, długimi noskami, wykonane z jakiejś ceraty (no bo przecież nie skóry, wtedy nikt o tym nie myślał.) Prawdziwy koszmarek z dzisiejszego punktu widzenia. Miałam takie bordowe 😉
Któregoś lata zapanował istny szał na sandałki wykonane z mnóstwa tęczowych, półokrągłych paseczków. Miała je prawie każda dziewczyna (ja też!). Nie wiem co to za zmowa, bo te sandałki nie miały żadnej konkretnej marki, dostępne w każdym sklepie obuwniczym, stanowiły prawdziwą plagę. Podziwiało się je z zapartym tchem na stopach koleżanek, by po powrocie do domu zamęczać rodziców „mamo kup, tato kup” i następnego dnia przybyć dumnie do przedszkola odzianą we własną parę.
Poza tym, niezbędne w garderobie każdej, małej fashionistki były lakierki. Aż do przesady błyszczące buciki i to wcale nie na wielkie okazje, a na co dzień. Przyozdobione paseczkiem zapinanym na klamerkę, czasem z trochę wyższym obcasikiem.

 

Oprócz tego modne były „adidasy” ze świecącymi podeszwami, ale mnie one jakoś nie interesowały. Od dziecka byłam elegantką i nie nosiłam sportowego obuwia. Gdy wychowawczyni w pierwszej klasie podstawówki poinformowała, że na lekcje w-f trzeba zakupić tenisówki, ja spytałam „czy to są jakieś buty na obcasie?
W modzie dla dorosłych kobiet karierę robiły (teraz powiedziałabym, że paskudne, wtedy – cudowne) buty z ekstremalnie szpiczastymi i długimi noskami, koniecznie na cieniutkiej, wysokiej szpilce. By kiczowatemu klimatowi lat dziewięćdziesiątych stało się zadość, mogły być wykonane z imitacji dżinsu i obklejone dżetami w jaskrawych kolorach. Cud, miód i orzeszki. Ale jak ja je chciałam mieć!

Dżins, brokat i łańcuch

Spodnie dzwony, które wróciły dziś do mody, w latach 90 były jedynym, słusznym modelem. Koniecznie dżinsowe, czym szersze, tym lepsze.
Tak bardzo zakorzeniły mi się świadomości, że gdy w mojej pierwszej (lub drugiej) klasie gimnazjum popularne zaczynały być rurki, nie mogłam na nie patrzeć. Kojarzyły mi się ze straszną tandetną. Dziś kojarzą mi się z nią dzwony, a ubrane w nie dziewczyny wyglądają jakoś tak „biednie”.
Ale jako przedszkolak nosiłam dżinsy z rozkloszowanymi nogawkami niczym trofeum. Mało tego! Lata dziewięćdziesiąte nie znały pojęcia skromności. Spodnie obsypane brokatem, z przetarciami, haftami, czy przywieszanymi łańcuchami – o, tak!
Panował istny szał na dżins: dżinsowe spódnice (również mini, też brokatowe i haftowane), dżinsowe kurtki, plecaki i torby.

Akcesoria

Sportowe bransoletki z materiału (takie służące do wycierania potu z czoła) zdobiły nadgarstki niemal wszystkich dzieciaków. Do tego popularny ostatnio tattoo choker i prawie można było iść na miasto. Prawie, bo do tego należało założyć jeszcze – trójkątną chustkę na głowę, lub zamiast tego wpiąć we włosy sztuczne, kolorowe pasemka. Ewentualnie poprosić mamę, by zrobiła przedziałek w kształcie zygzaka. Na palec można było wdziać pierścionek zmieniający kolor w zależności od nastroju właściciela.
Poza tym – kolorowe, ogromne, czasem puchate frotki i spinki do włosów w kształcie motylków, czy kwiatków.  No i te naramienne torby do szkoły :0.
Usilnie próbowałam przemycić do swojej garderoby zarezerwowane dla dorosłych kabaretki. W końcu, dla świętego spokoju, Mama mi je kupiła, ale wyjść z domu mogłam w nich tylko na karnawał. Cóż, zawsze coś.
Obiektem moich marzeń była karbowańca, na szczęście nigdy się jej nie doczekałam. Na włosach królował balejaż. I ja szczyciłam się blond pasemkami.
By zostać przedszkolnym badassem wystarczyło zrobić sobie tatuaż-kalkę z gumy do żucia. Każda dziewczyna obowiązkowo musiała mieć wszystkie dodatki dołączane do magazynu „Barbie”. Ach, co to był za szał na tę gazetkę. Potem doszło do tego „Bravo” i „Bravo Girl” czy inna „Dziewczyna”. Wszystko to należało skrzętnie kolekcjonować wraz z gratisami. To tą drogą pozyskiwałam pierwsze kosmetyki. Makijażowe eksperymenty zaczęłam bardzo wcześnie, na szczęście moja Mama jest na tyle mądra, że zabraniała mi wychodzić z domu w tych brokatowo-błękitno-różowych make-upach.
Tak, lata dziewięćdziesiąte były kolorowe, błyszczące i wyjątkowo tandetne. Ludzie nosili ciuchy wyglądające na za duże przynajmniej o jeden rozmiar, gwiazdy przebijały się w kiczowatych stylizacjach, grunge rozpalał serca nastolatek, a do Polski powoli docierał Zachód.
Patrząc wstecz na te siedem lat życia, które udało mi się spędzić w XX wieku, widzę przede wszystkim szczęśliwe dzieciństwo. W okropnych ubraniach, ale szczęśliwe.
O czymś zapomniałam? Pewnie o mnóstwie rzeczy. Jakie są wasze wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych, co nosiliście, co było przedmiotem waszych marzeń? Piszcie, chętnie powspominam 😉

8 Comments

Dodaj komentarz