Jak w tytule, postanowiłam w końcu przetestować woski Goose Creek. Od wielu lat systematycznie kupuję Kriengle Candle, czasem Yankee Candle, ale ileż można.;) Mam również chwile, gdy sięgam po coś innego, jakieś granulki zapachowe, woski polskich firm, olejki… Takie „skoki w bok”. Jednak wszystko wskazuje, że ten „skok w bok” zakończy się rozwodem, po wieloletnim, wspólnym pożyciu. Jeżeli jesteście ciekawi mojej nowej „miłości”, to zapraszam na recenzję czterech zapachów od Goose Creek.
Słowem wstępu: Kringle i Yankee mają wadę.
Wiem o niej i w pewnym sensie akceptuję. Po prostu myślałam, że tak musi być, że każdy wosk podczas palenia wydziela delikatną woń parafiny. Zresztą, świece mają podobnie. Parafina staje się mocno wyczuwalna pod koniec palenia, kiedy wosk traci większość olejków zapachowych. To denerwuje najbardziej… W praktyce, kawałek wosku Kringle Candle wystarcza na godzinę palenia, później parafina zaczyna przeważać i już nie jestem w stanie go używać. Z Yankee bywa jeszcze gorzej. Dobrze, że chociaż sam zapach długo utrzymuje się w pomieszczeniu.
Nie wiem, może tylko mnie to trochę przeszkadza? Mam takie poczucie marnowania produktu… Mimo to, nadal kupuję te woski, zwłaszcza ulubione zapachy i na pewno nie odwrócę się do nich plecami.;)
Dlaczego Goose Creek?
Trafiłam na nie przez przypadek, przeszukując asortyment dużego sklepu internetowego…
Zobaczyłam ciekawe opakowania, które sugerowały dość proste użytkowanie i przechowywanie.
Zobaczyłam piękne etykiety i chwytliwe nazwy, a to kupuje mnie od razu.
Zobaczyłam informację, że są to woski sojowe, czyli coś innego niż PARAFINA.;)
Zobaczyłam cenę – 24 złote. Pomyślałam, że trochę drogo, ale znalazłam na stronie kupon zniżkowy i zapłaciłam 20% mniej.
Wybrałam cztery zapachy, które pewnie większość określiłaby mianem koneserskich. Nie są dla wszystkich, zdaję sobie z tego sprawę. Natomiast, gama zapachów Goose Creek jest ogromna i nawet fani jedzeniowych aromatów znajdą coś dla siebie.
Po przydługawym wstępie zapraszam na recenzję. Woski wyglądają na nieco sfatygowane? Są sfatygowane, bo przeszły sporo zanim trafiły w moje ręce. Życie, paczkomaty, osoby trzecie… Wiadomo.;)
Wildest Dreams
Opis producenta:
Nuty głowy: bergamotka, gruszka, pomarańcza, czarna porzeczka
Nuty serca: jaśmin, kwiat jabłoni, konwalia
Baza: drewno sandałowe, cedr, bursztyn, wanilia
Etykieta i opis zamieszczony przez producenta sugerują, że mamy do czynienia z zapachem roślinno – owocowo – drzewnym. Tak się zapatrzyłam w ten piękny obrazek chłopca siedzącego pod drzewem i czytającego książkę, że spodziewałam się właśnie czegoś podobnego. Liczyłam na słodki, lekko kwiatowy zapach, który powoli przechodzi w roślinne nuty. Takie połączenie radości, świeżości i spokoju. Trochę się zdziwiłam. Na sucho nie ma kwiatów ani owoców. Nie ma też lasu i słodkości. Moje pierwsze skojarzenie to intrygujący, dymny, lekko podbity perfumami aromat. Nie wyczuwam też parafiny, dzięki czemu głębia zapachu jest bardzo wyraźna. Ma się wrażenie, że za tym trochę nijakim wstępem, kryje się piękna historia. Kiedy Wildest Dreams ląduje w kominku rozwija się w kierunku spójnej kompozycji suszonych ziół, liści, drewna, owoców, kwiatów, a wszystko podbite słodką nutą… Jak jedzenie lodów waniliowych jesiennym popołudniem na słonecznej polanie w środku lasu… Akurat ten zapach polecam każdemu.
Auburn Lake
Opis producenta:
Nuta głowy: bergamotka, mandarynka, czarna porzeczka
Nuta serca: jodła, orchidea, brzoskwinia
Baza: paczula, czekolada, tytoń, wanilia
Kasztanowe jezioro, łódka i morze drzew sugerują typowo jesienny zapach. Rzeczywiście, na sucho czujemy mokre liście, kasztanowy aromat i jakieś wietrzne nuty. Taki chłodny jesienny spacer nad jeziorem. Mocny i ostry zapach. Nawet nie wiem czy mogę go porównać do jakiegoś wosku z Kringle, które w mojej opinii dość dobrze oddają jesień. I znowu ta głębia aromatu. Po odpaleniu w kominku Auburn Lake ewoluuje w stronę słodkiego, otulającego aromatu z lekko miętową/leśną nutą… Może to ta jodła? … I ten delikatny aromat deszczu… Cudo. Nie sądziłam, że aż tak bardzo mi się spodoba. W przypadku tego wosku mam jednak świadomość kontrowersji. Trzeba po prostu lubić jesień, aby polubić ten zapach… Lubić jesień ze wszystkimi jej wadami rzecz jasna.
French Autumn
Opis producenta:
Nuty głowy: liście figowe, śliwki, mandarynki
Nuty serca: maliny, storczyki, kwiat pomarańczy
Baza: drewno sandałowe
Dopiero, gdy ten wosk do mnie dotarł, przyjrzałam się dokładnie obrazkowi na etykiecie – Cmentarz! – prawie krzyknęłam i pomyślałam – To na pewno będzie śmierdziel. Oczywiście, to makabryczne odkrycie (nadal myślę, że to jakiś stary cmentarz) wpłynęło na moje pierwsze wrażenie. Natychmiast poczułam chryzantemy, znicze, duchy, ziemia… Takie klimaty. Jesień w tym najgorszym rozumieniu. Nie znam nikogo, kto chciałby, aby w domu pachniało cmentarzem. Gdy trochę ochłonęłam podeszłam do testu jeszcze raz i tym razem bez uprzedzeń. Było znacznie lepiej. French Autumn pachnie kwaśnymi owocami… Porzeczką, pomarańczą, maliną, trochę figami… W każdym razie owocowo. Po odpaleniu w kominku w pomieszczeniu zaczyna unosić się zapach herbaty owocowej. Takiej prawdziwej, treściwej z dużymi kawałkami suszonych owoców… Zamykam oczy i gdzieś ucieka ten cmentarz… Bo przecież na cmentarzu nie pachnie herbatą owocową.;)
Staying Home
Opis producenta:
Nuty głowy: bursztyn, bergamotka
Nuty serca: wanilia, mandarynka
Baza: kaszmir, paczula, drewno sandałowe
Jeżeli przeczytacie nuty zapachowe tego wosku to dojdziecie do wniosku, że… No właśnie, trudno sobie wyobrazić takie połączenie. Tutaj jakieś wnętrze z kotem… Może nawet Kotem Prezesa;)? Mamy owoce, nuty męskie, trochę wanilii… Taki słodko – kwaśno – ostry zapach. Na sucho czuć mdłe męskie perfumy… Nawet ładne… Nawet mi się ten wosk skojarzył z Cozy Cabin od Kringle. W kominku naprawdę nabiera charakteru, tworząc piękną cytrusowo – drewnianą kompozycję. Myślę, że każdy tam wyczuje coś innego. Staying Home to zdecydowanie zapach uniwersalny,m bardzo przyjemny i komponujący się z danym wnętrzem.
Podsumowując. Kupiłam cztery woski… W ciemno i z całej czwórki jestem zadowolona. Soja wygrywa z parafiną, choć przez bardziej plastyczną strukturę sprawia, że kostki wosku dosłownie rozpuszczają się w dłoniach… Niestety, nie ma ideałów.;)
Różne internetowe wiewiórki szeptają, że zapachy świąteczne od Goose Creek to dopiero BOMBY! Sprawdzę.
Świetna zapachy, znam tę markę 🙂